Oko na Maroko

Jakiś czas temu w PSTK…

 

Pewien tydzień marca był niezwykle pracowity dla PSTK i obfitował w wiele pozytywnych wydarzeń. Nasze stowarzyszenie poprowadziło prelekcje Smaki Świata – czyli turystyka kulinarna podczas IX DNI TURYSTYKI, które organizowane są przez studentów Turystyki i Rekreacji na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wystąpienie podzielone było na dwie części teoretyczną i praktyczną. Pierwszą poprowadzili Janek Olczykowski i Marcin Sekida, natomiast drugą Kuba Rybicki, który bardzo ciekawie opowiedział o kuchni środkowoazjatyckiej. Resumując, nasze wystąpienie spotkało się ze sporym zainteresowaniem i zostało przyjęte pozytywnie, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni.

W niedzielę 27 marca spotkaliśmy się w 20-osobowym gronie, aby poznać bliżej kuchnię Maroka. Kilku członków stowarzyszenia w trakcie swoich licznych podróży, odwiedziło ten północnoafrykański kraj, ale jedynie Krystynie Roszak udało się poznać jego kulinaria. Krysia była siłą sprawczą tego spotkania oraz autorką wszystkich potraw. Męska część stowarzyszenia w składzie: Janek, Krzysiek, Łukasz, Marcin starało się nie przeszkadzać w kuchni, a jedynie dokładnie wykonywać polecenia. Tylko Łukasz- Mistrz Patelni- wykazał się kreatywnością i był współautorem przepysznych naleśników.

Oko na Maroko, czyli jak wyczarować afrykańskie niebo w gębie przy użyciu Tesco, dwóch ostrych noży, dwóch pożyczonych garnków, czterech palników i czterech mężczyzn 🙂
W poniższych przepisach nie podaję ilości poszczególnych składników, pozostawiając Wam swobodę w dobieraniu proporcji i przy okazji nie odbierając przyjemności samodzielnego eksperymentowania w kuchni.

Najpopularniejszą potrawą Maroka, jedzoną przez wszystkich i wszędzie, jest „zupa biedaków” – harira. Rzeczywiście, koszt wyprodukowania ogromnego gara jest oszałamiająco niski. Potrzebujemy tylko dobrej jakości rosołu (byle nie z kostki, brrrr!) i suchej soczewicy lub cieciorki (ja użyłam czerwonej drobnej soczewicy), która sama pęcznieje i rozpada się w trakcie gotowania, nie musimy więc nic miksować. Ostre przyprawy, czyli pieprz i świeżo mielone chilli – dużo! – i gotowe. Zaostrza apetyt!

Żeby przyrządzić prawdziwy arabski tajine, potrzebny jest garnek. Najlepiej gliniany, płytki, za to z wysoką stożkowatą pokrywką. W Maroku kupimy je wszędzie, należy tylko dobrze się potargować i zwrócić uwagę na jakość szkliwa. U nas można znaleźć takie na targach staroci (za grosze) lub w dobrych sklepach z wyposażeniem (drogie), ale jeśli nie mamy ochoty na poszukiwania, wystarczy duży garnek z grubym dnem i pokrywką posiadającą dziurkę. Też wyjdzie, choć nie nabierze specyficznego, lekko ziemno-dymnego posmaku.

Na dno naczynia wlałam kilka kropel oliwy z oliwek, po czym zaczęłam piętrzenie warzywno – mięsnego Jebel Toubkal. Kolejno lądowały na sobie warstwy dużych kawałków cukinii, ziemniaków, marchewki i podsmażonego kurczaka, zamarynowanego wcześniej w mieszance przypraw arabskich. Należą do nich kurkuma, kardamon, imbir, cynamon, słodka i ostra papryka, biały pieprz i mielony kumin. Przy odrobinie wysiłku można taką mieszankę skomponować samemu z tego, co dostępne w Polsce. Przypraw nie oszczędzałam – tajine musi być bardzo aromatyczny, musi i już. Dodatki do potrawy dobieramy wedle własnych upodobań – ja dodałam suszone śliwki, nieobrane migdały i dwie pokrojone na ćwiartki cytryny marynowane w soli. Tak przygotowany stos polałam dość obficie miodem i dosypałam jeszcze trochę przypraw, po czym przykryłam pokrywką i torturowałam na maleńkim ogniu przez dwie i pół godziny.

W tym czasie przyrządziłam najprostszą sałatkę świata – tabouleh (czytamy: tabuli). Pokrojone w kostkę pomidory i ogórki wymieszałam z suchą kaszką kuskus, dorzucając pęczek świeżej mięty i sok z kilku cytryn plus odrobina soli. Tabouleh musi posiedzieć godzinkę w lodówce, po czym zabieramy się do jedzenia, najlepiej rękami. Genialne na gorące dni – bosko orzeźwia i syci.

A na deser zjedliśmy naleśniki, podobne do naszych, polskich, zabójczo słodkie, z miodem, masłem, cukrem i cynamonem (mistrzu patelni, chylę czoła), popijane Berber Whisky, czyli słodką do granic możliwości zieloną herbatą ze świeżą miętą, atrybutem marokańskiej gościnności.

Niech Allah ma Was w swojej opiece, moi kochani degustatorzy 🙂

 

Autorzy tekstu: Krysia Roszak, Marcin Sekida